Celuj w księżyc

Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami.
/Patrick Süskind, Pachnidło. Historia pewnego mordercy/

Ten cytat nie jest oczywiście astronomicznie poprawny, ponieważ jeśli minie się Księżyc, to do najbliższej gwiazdy (nie licząc Słońca), będzie jeszcze około 40 bilionów kilometrów. Oddaje on jednak ducha przygody, poszukiwania i ciągłego próbowania…

Kontynuując swoje zainteresowanie biegami górskimi, wystartowałem w Trail Dents du Midi, tym razem na dystansie 57 kilometrów. Zanim opiszę moje przygody na trasie, wspomnę że tym razem nie byłem w szarej masie biegaczy w środku stawki, ale byłem jedyny w swoim rodzaju – byłem ostatni! Pomimo tego, że raczej minąłem się z Księżycem, radość z samego ukończenia biegu w limicie czasu, była lądowaniem wśród gwiazd.

Start znajdował się w Champéry na wysokości 1050 metrów nad poziomem morza. Po odebraniu numeru startowego, obowiązkowej kontroli ekwipunku (lampka czołówka, zapas wody, kubek, folia termiczna, kurtka z kapturem, gwizdek) i odprawie, ustawiłem się na linii startu. Było jeszcze ciemno i lampka okazała się zdecydowanie potrzebna. Rozpoczęcie biegu dla zawodników amatorów wyznaczone było na godzinę 6:00. Pistolet wystrzelił punktualnie i ruszyliśmy. Biegnąc przez Rue Centrale w kierunku południowym opuściliśmy miasteczko.

I tu ciekawostka. Lampka rozświetlała ciemności na tyle, że przypomniałem sobie, iż już tu byłem dawno temu, kiedy moja młodsza córka jeździła jeszcze w wózeczku. Trasa Le chemin des poussettes była spokojnym i bezpiecznym pomysłem na miły rodzinny spacer na łonie przyrody. Dystans z Champéry do Grand-Paradis to około 2 kilometry, łagodnej dróżki przez las. Na miejscu wspaniałe widoki na majestatyczne szczyty Dents du Midi i możliwość zjedzenia posiłku w zadaszonym miejscu na piknik. Do Champéry powrót tą sama drogą.

Widok na masyw Dents du Midi z Grand-Paradis

Widok na masyw Dents du Midi z Grand-Paradis

Ja tym razem nie widziałem szczytów, a do mety w Champéry zostało mi jeszcze około 55 kilometrów przez góry.

Od Grand-Paradis biegłem lekko w górę dolinki, przez Forêt de la Lui, aż do wysokości 1200 metrów. Tu zaczęła się wspinaczka po zboczu Dent de Rossétan do wysokości około 1600 metrów. Następnie w miarę płaski teren, nadający się do biegu i falujący spokojnie w zakresie 400 metrów w górę i w dół.

Aby do świtu, kochani, aby do świtu! Słońce nadciąga nieubłaganie znad Pacyfiku /fragment piosenki Jana Pietrzaka/

Aby do świtu, kochani, aby do świtu! Słońce nadciąga nieubłaganie znad Pacyfiku /fragment piosenki Jana Pietrzaka/

Zaczęło się robić jasno około godziny 7:30, a niedługo później wschodzące słońce oświetliło górskie szczyty.

Chłodny poranek w górach

Chłodny poranek w górach

Wyzłocone słońcem szczyty
Już różowo w górze płoną,
I pogodnie lśnią błękity
Nad pogiętych skał koroną.

W dole – lasy skryte w cieniu
Toną jeszcze w mgle perłowej,
Co w porannym oświetleniu
Mknie się z wolna przez parowy.

Mgły w dolinie

Mgły w dolinie

Lecz już wietrzyk mgłę rozpędza,
I ta rwie się w chmurek stada…
Jak pajęcza, wiotka przędza
Na krawędziach skał osiada.

A spod sinej tej zasłony
Świat przegląda coraz szerzej,
Z nocnych, cichych snów zbudzony,
Taki jasny, wonny, świeży.
/Adam Asnyk, Ranek w górach/

Pierwszy punkt kontrolny znajdował się u podnóża Haute Cime, czyli najwyższego „zęba” (3257 m n.p.m.) w grupie siedmiu wierzchołków Dents du Midi. Potem długi, kilkukilometrowy odcinek w okolicach poziomicy 2000 metrów, aż do Signal de Soi, gdzie znajdował się z kolei pierwszy punkt żywieniowy (zaopatrzony jak w hotelu 5 gwiazdkowym – pieczywo, sery, czekolady, owoce, herbata, Coca-Cola, woda).

Wzmocniony ruszyłem dalej radując się ścieżką wznoszącą się i opadającą łagodnie, cały czas po północnej stronie „zębów”.

Babciu, czemu masz takie duże zęby?

Babciu, czemu masz takie duże zęby?

Z Chindonne (1604 m n.p.m.) zaczął się stromy zbieg do Vérossaz (811 m n.p.m.). W tej miejscowości miała miejsce zmiana zawodników w biegu sztafetowym. Ja, nie chwaląc się, także drugą połowę trasy miałem pokonać osobiście. Najpierw jednak posiliłem się nieco i odpocząłem.

Około 11:30 wyruszyłem w dalszą drogę, a po pięciu minutach wyprzedził mnie pierwszy z profesjonalnych zawodników, który rozpoczął bieg o godzinie 9:00, czyli 3 godziny po mnie!

Przez długi czas biegłem mniej więcej na wysokości 1100 – 1200 metrów, okrążając masyw Dents du Midi i kierując się coraz bardziej na południe.

Break on Through (To the Other Side)

Break on Through (To the Other Side)

Przebiegłem przez Mex i dalej przez tamę (na której znajdował się kolejny punkt kontrolny), przedostałem się na drugi brzeg potoku Torrent de St. Barthélemy. Tu, na wysokości 1182 m n.p.m. rozpocząłem mozolną wspinaczkę, która zakończyła się dopiero ponad kilometr wyżej, na przełęczy Col du Jorat (2323 m n.p.m.).

W Ciemnosmreczyńskich skał zwaliska,
Gdzie pawiookie drzemią stawy,
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska.

U stóp mu bujne rosną trawy,
Bokiem się piętrzy turnia śliska,
Kosodrzewiny wężowiska
Poobszywały głaźne ławy…

Samotny, senny, zadumany,
Skronie do zimnej tuli ściany,
Jakby się lękał tchnienia burzy.
Cisza… O liście wiatr nie trąca,

A tylko limba próchniejąca
Spoczywa obok krzaku róży.
/Jan Kasprowicz, Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczynach/

Muszę jeszcze wspomnieć, że tym razem zabrałem ze sobą kijki i była to bardzo dobra decyzja. Rzeczywiście jest to duże odciążenie dla nóg, a na tak długiej trasie i z tyloma stromymi podejściami po prostu niezbędny element ekwipunku.

W czasie zbiegania w dół po drugiej stronie przełęczy, nagle załamała się pogoda i do schroniska przy jeziorze Lac de Salanfe (1942 m n.p.m.) dobiegłem w strugach deszczu. Na szczęście był tam kolejny punkt żywieniowy. Zostałem ugoszczony pieczywem, serem, suszoną szynką i ciepłą herbatą. Uzupełniłem także zapas wody, w zbiorniku w moim plecaku Mammut Lithium Z 20, z którego co jakiś czas popijałem sobie przez rurkę nie przerywając biegu. To także okazało się fantastycznym rozwiązaniem. Jak widać, wyciągnąłem wnioski z błędów popełnionych na poprzednim biegu w Davos. Popełniłem jednak nowe: nie miałem zegarka z GPS, przez co nie mogłem na bieżąco kontrolować przebytego dystansu i ściereczki do okularów, które co chwile zalewane były potem.

– Czyż to nie cudownie, Marylo, że jutro następuje nowy dzień, w którym nie uczyniłam jeszcze żadnego głupstwa?
– Jestem pewna, że popełnisz niejedno – rzekła Maryla. – Pod tym względem nikt ci nie dorówna.
– Wiem o tym – przyznała Ania żałośnie. – Ale czy Maryla zauważyła u mnie ten pocieszający objaw? Nigdy dwukrotnie nie popełniam tego samego błędu!
– Niewiele na tym zyskujesz, jeśli wymyślasz coraz to nowe.
– Ależ Marylo. Chyba musi być granica dla błędów, jakie jedna osoba może uczynić, więc kiedy popełnię już wszystkie, musi przecież nastąpić koniec. Jest to stanowczo myśl bardzo pocieszająca.
/Lucy Maud Montgomery, Ania z Zielonego Wzgórza/

Deszcz przestał padać i zza chmur wyszło piękne słońce. Znajdowałem się teraz dokładnie po południowej stronie Dents du Midi, które z tej perspektywy wyglądały jeszcze bardziej groźnie i tajemniczo. Początkowo biegłem przy brzegu jeziora, a następnie odbiłem w prawo i przez księżycowy krajobraz zacząłem kolejną wspinaczkę.

Ta była jednak trochę inna od poprzednich, ponieważ w pewnym momencie trasa prowadziła nad 200 metrowymi urwiskami. Poręcze z łańcuchów pomagały nieco we wdrapywaniu się coraz wyżej, ale dotychczasowy wysiłek i respekt przed upadkiem kilkaset metrów w dół, potęgował drganie mięśni nóg, kiedy przylepiony do ściany skalnej przechodziłem nad przepaściami.

Wysoko na skały zrębie
Limba iglastą koronę
Nad ciemne zwiesiła głębie,
Gdzie lecą wody spienione.

Samotna rośnie na skale,
Prawie ostatnia już z rodu…
I nie dba, ze wrzące fale
Skałę podmyły u spodu.

Z godności pełną żałobą
Chyli się ponad urwisko
I widzi w dole pod sobą
Tłum świerków rosnących nisko.

Te łatwo wschodzące karły,
W ściśniętym krocząc szeregu,
Z dawnych ją siedzib wyparły
Do krain wiecznego śniegu.

Niech spanoszeni przybysze
Pełzają dalej na nowo!
Ona się w chmurach kołysze –
Ma wolne niebo nad głową!

Nigdy się do nich nie zniży,
O życie walczyć nie będzie –
Wciąż tylko wznosi się wyżej
Na skał spadziste krawędzie.

Z pogardą patrzy u szczytu
Na tryumf rzeszy poziomej…
Woli samotnie z błękitu
Upaść strzaskana przez gromy.
/Adam Asnyk, Limba/

Przez przełęcz Col de Susanfe (2494) i kolejny punkt kontrolny przedostałem się do imponującej doliny Susanfe, prowadzącej w dół w kierunku Champéry.

Sponiewierany Mammut

Sponiewierany Mammut

Zaczęło się ściemniać, a do celu było jeszcze daleko, dlatego organizatorzy ustawili więcej punktów kontrolnych na tym odcinku biegu. Brawo, fantastyczna organizacja. Tak więc przez Cabane de Susanfe (2102), Pas d’Encel (1808) i Bonavau (1550) wróciłem do Grand-Paradis, gdzie o świcie, również po ciemku i z włączoną lampką pokonywałem pierwsze kilometry biegu. Koło się zamknęło, wąż Ouroboros zjadł własny ogon, ale do mety miałem jeszcze około 2 kilometry. Wiedziałem już, że zmieszczę się w limicie czasu, więc nie było paniki. Powłócząc nogami, systematycznie zbliżałem się do Champéry

Linię mety przekroczyłem jako ostatni, 17 minut przed wyznaczonym limitem czasu, pokonując 57 kilometrów i 4733 metry dodatniej różnicy wysokości.

Człowiek jest niezdolny do tego, by nie być do wszystkiego zdolnym.
/Waldemar Łysiak, Konkwista/

One thought on “Celuj w księżyc”

  1. Tylko pozazdroscic i podziwiac.
    Ale, ale, Danielu – nie wiedzialam ze jestes takim milosnikiem poezji (nie wspominajac juz o Ani z Zielonego Wzgorza) 🙂
    Pozdrawiam!

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *