…muszę nadmienić, że przy ulicy Królowej Jadwigii mieszkał od lipca do sierpnia 1912 roku Włodzimierz Ulianow, bardziej znany jako Lenin, jeden z największych zbrodniarzy w historii świata, autor Rewolucji Październikowej i komunizmu, który w końcu… szczezł marnie na syfilis, sprzedany mu przez Nadieżdę Krupską, która jak się okazało, gościła w swoim łożu nie tylko Wodza Rewolucji. Oczywiście teorii spiskowych jak umarł Wódz jest więcej (udar, zawał, zatrucie, kiła złapana od prostytutki w Paryżu), a prawda „gdzieś tam jest”, jak mawiał agent Mulder („the truth is out there”).
W domu pod numerem 41 mieściła się fila Krakowskiego Muzeum Lenina, ale jak niektórzy wiedzą, miastem szczególnie kojarzonym z Lenininem został (na mocy decyzji Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej) Poronin koło Zakopanego. Tam upaństwowiono karczmę, którą Lenin miał rzekomo często odwiedzać w czasie swego pobytu w górach i przemianowano na Muzeum Lenina, a pewnego dnia…
…ogłoszono konkurs na obraz pod tytułem: „Lenin w Poroninie”.
Wpłynęły na niego liczne prace w stylu: „Lenin na turni”, „Lenin z fajeczką góralską”, „Lenin spogląda na Giewont”…
Wreszcie przybył góralski malarz, samouk z wielkim obrazem, który przedstawiał leżącą na łóżku rozmamłaną dziwkę, a obok ubierającego się ponurego draba.
– Po co tu leziesz obywatelu? – zapytał milicjant pilnujący wejścia.
– Ja? Na konkurs „Lenin w Poroninie”.
– Co to ma znaczyć? Obraz nie jest w temacie konkursu!
– Ale ta kobieta to Nadieżda Krupska!
– A mężczyzna?
– To Feliks Dzierżyński!
– A gdzie Lenin?
– W Poroninie…
***
Biegnę zatem w górę po „kocich łbach” ulicy Błogosławionej Bronisławy, najsłynniejszej z Norbertanek. Po prawej stronie mijam Kościół Najświętszego Salwatora, a po lewej drewnianą kapliczkę św. Małgorzty, popularnie nazywaną „gontyną” i zaraz potem ulicę o takiej samej pogańskiej nazwie. Gontyna to przedchrześcijański typ budowli sakralnej u Słowian, miejsce spotkań, modlitw, nabożeństw i wróżb. Zgodnie z zasadą „bawiąc – uczyć”, nie mijam bezmyślnie, tylko zastanawiam się ile informacji na temat mijanych miejsc mam zaserwować czytelnikom. Moja żona twierdzi, że teksty, które piszę są za długie i przez to nudne dla współczesnego czytelnika. W dzisiejszych czasach musi być krótko, szybko i… po wierzchu. Takie są też obecnie artykuły na portalach internetowych (niektóre z nich posunęły się nawet do podawania treści w punktach). Ja jednak należę do epoki, która przeminęła, kiedy to w szkole pisało się wypracowania, a nie zaznaczało odpowiedzi w testach wyboru. To co Wam przekazuję, to i tak tylko niewielka część wspaniałej historii miasta.
Zatem po kolei…
Błogosławiona Bronisława
Bronisława urodziła się około Roku Pańskiego 1200, w Kamieniu Śląskim, w zamożnej rodzinie Odrowążów. Św. Jacek Odrowąż był jej kuzynem, a stryj Iwo Odrowąż piastował godność biskupa krakowskiego, która w 700 lat później przypadła w udziale Karolowi Wojtyle. Bronisława wychowana w środowisku żywej wiary, uczciwości i pobożności wstąpiła do klasztoru Norbertanek w Krakowie w wieku około 16-17 lat.
Zakon działał dopiero od niedawna (o czym wiecie z poprzedniej części sentymentalnej wycieczki), ale już był bardzo prężny i odgrywał znaczącą rolę w służbie dla ówczesnego społeczeństwa. W młodym wieku Bronisława została przełożoną klasztoru, w którym przebywało wtedy kilkaset sióstr, co świadczy o jej niezwykłym talencie organizacyjnym. Były to czasy rozbicia dzielnicowego, trwały walki książąt piastowskich o panowanie nad Krakowem. W czasie walk Bronisława i inne siostry niosły pomoc ofiarom wciągniętym w ten bratobójczy konflikt. W czasie zarazy w 1224 r. z wielkim zaangażowaniem służyła chorym, rozdawała leki i ubrania, karmiła głodnych. W najtrudniejszych chwilach udawała się na Sikornik, gdzie oddawała się modlitwie i medytacji. Gdy w 1253 roku zmarł św. Jacek (piąty Polak wyniesiony na ołtarze i jedyny mający swoją rzeźbę w kolumnadzie Berniniego na Placu Św. Piotra), Bronisława doznała wizji tryumfalnego wprowadzenia go przez Matkę Bożą do nieba. Wkrótce sama udała się w tą samą drogę, w roku 1259.
Grób Bronisławy odnaleziono dopiero w 1604 r. W czasie remontu kościoła znaleziono pęknięcie w murze, które według legendy wskazał rój pszczół. Trumienkę ukryto po raz drugi w czasie najazdu Szwedów na Kraków (1655). Znalezione po raz drugi kości Bronisławy w roku 1782 przełożono do podwójnej trumienki i przeniesiono do kościoła św. Augustyna i św. Jana Chrzciciela. Dekretem z roku 1839 papież Grzegorz XVI zatwierdził kult oddawany od wieków Bronisławie.
Kapliczka św. Małgorzty
W roku 2016 obchodziliśmy 1050 rocznicę chrztu Polski. Wszyscy wiedzą, że za sprawą Mieszka I, Państwo Polan było chrystianizowane od 966 roku, jednak Państwo Wiślan prawdopodobnie uległo chrystianizacji już z końcem wieku IX, w ramach misji św. Metodego. Powyższy fakt jest często wykorzystywany przez krakauerologów, w celu udowodnienia wyższości Krakowa nad resztą świata.
Jak popatrzymy na to miasto z perspektywy czasu to dojdziemy do wniosku, że musimy być lepsi, choćby dlatego, że zostaliśmy ochrzczeni 100 lat wcześniej niż cała reszta Lechitów.
/Leszek Mazan/
W początkach chrześcijaństwa, kościoły budowano często w miejscu pogańskiego kultu, żeby dodatkowo eliminować je ze świadomości okolicznych mieszkańców. Jedno z takich miejsc znajdowało się właśnie na tym bezpiecznym wzgórzu ponad doliną Wisły…
Za czasów słowiańskich, na wzgórzu pośród lasów, stała gontyna, a w niej posąg Pośwista – boga wiatrów. Na drugim brzegu Wisły, na innym wzgórzu, zwanym Krzemionkami, stał posąg Śwista – drugiego boga wiatrów. W obu tych świątyniach, przed setkami lat, kapłani składali ofiary swoim bogom i prosili, aby ustrzegli ich przed zarazą, ogniem i wrogiem. Po Chrzcie Polski, posągi powoli odchodziły w niepamięć, obrosły roślinnością, aż w końcu rozsypały się. O dawnych miejscach kultu zupełnie zapomniano. Obecnie jedynie nazwa jednej z ulic oraz nieoficjalna nazwa kaplicy św. Małgorzaty – „Gontyna”, przypominają o pogańskich świątyniach.
/Za „Tygodnikiem Salwatorskim”/
Początki kaplicy nie są bliżej znane. Wiadomo, że była budowana, palona, odbudowywana, niszczona i restaurowana, jak to często bywało na ziemiach polskich.
Po kolejnym spaleniu (przez Szwedów), ksienia klasztoru Norbertanek Justyna Oraczowska, nakazała wzniesienie nowej, drewnianej kaplicy w stylu barokowym. Mniej więcej w tym samym kształcie przetrwała ona od XVII wieku do dnia dzisiejszego, będąc jednym z rzadkich przykładów drewnianego budownictwa sakralnego w Krakowie (leży na małopolskim Szlaku Architektury Drewnianej). Prawdopodobnie w początkach swojego istnienia służyła jako kaplica cmentarna, gdyż otaczał ją cmentarz morowy, na którym grzebano zmarłych na zarazę.
Kościół Najświętszego Salwatora
Tak jak wspominałem wcześniej, zasadnym było w czasach wczesnochrześcijańskich budować kościoły na miejscu pogańskich kultów i dlatego właśnie tutaj stanął jeden z najstarszych kościołów Krakowa. Jan Długosz twierdził, opierając się na sobie tylko znanych źródłach, że kościół Najświętszego Salwatora ufundował sławny rycerz Bolesława Krzywoustego – Piotr Włast. Oślepiony przez wrogów, szukał pomocy u Zbawiciela (Salvator – łac. Zbawiciel) i jako wotum za uzdrowienie miał ufundować siedemdziesiąt siedem kościołów, a wśród nich także ten zwierzyniecki. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że właśnie ten kościół odegrał ważną rolę przy chrystianizacji Polski, ponieważ wezwanie Najświętszego Salwatora nosiły zazwyczaj pierwsze i najważniejsze kościoły chrystianizowanych krajów. Według legend i tradycji, świątynia istniała już w X wieku i była miejscem, gdzie swoje kazania wygłaszał święty Wojciech (udający się w 997 roku z misją do Prus). W źródłach pisanych natomiast pierwszą wzmiankę o kościele znaleziono w Roczniku Kapitulnym Krakowskim. Podano tam informację o „dedicatio ecclesiae sancti Salvatoris”, czyli poświęceniu kościoła w 1148 roku. Współcześni archeolodzy datują kościół na XI/XII wiek, ponieważ z tego czasu pochodzą najstarsze relikty, zachowane pod posadzką.
Z kościołem i znajdującym się wewnątrz obrazem Chrystusa na krzyżu z klęczącym poniżej grajkiem wiąże się jeszcze inna legenda.
Obraz ten został umieszczony w kościele na miejscu starego, romańskiego krucyfiksu, który był podobno darem przysłanym z Moraw dla pierwszego chrześcijańskiego księcia Polski. Krucyfiks ten, przedstawiający nagiego Chrystusa, dla dodania czci został przyodziany w królewską szatę, diamentową koronę i złote trzewiki. Pod krucyfiks przychodził często grać ubogi skrzypek. Bóg, widząc jego biedę, postanowił mu pomóc. Zsunął z figury Chrystusa jeden z cennych trzewików i rzucił go pod stopy grajka. Okoliczni mieszkańcy oskarżyli skrzypka o kradzież i umieścili trzewik z powrotem na figurze. Następnym razem, kiedy skrzypek zaczął grać pod krzyżem, kościół był pełen ludzi i złoty trzewik ponownie zsunął się do jego stóp. Wtedy już nikt nie mógł wątpić w uczciwość muzykanta. W XVII wieku krucyfiks Mieszka I przeniesiono do Włoch.
***
Droga wypłaszcza się, kończy się kostka brukowa, a zaczyna asfalt Alei Jerzego Waszyngtona. Dobiegam do Cmentarza Salwatorskiego.
Spoczywają tu między innymi Stanisław Lem, Jan Sztaudynger (ten od „myjcie się, dziewczyny, nie znacie dnia ani godziny”) i Juliusz Osterwa (aktor i reżyser). Jerzy Harasymowicz ma tu tylko tablicę, ponieważ swoje prochy kazał rozrzucić nad Bieszczadami.
Aleja wznosi się łagodnie dalej i po chwil przekraczam mostek, pod którym biegnie droga łącząca ulicę Malczewskiego z ulicą Zaścianek.
Tam gdzie dzisiaj są Błonia, były niegdyś bagna i moczary. Pośrodku nich pozostała mała wysepka porośnięta olchami i wierzbami, które szczególnie upodobały sobie diabły. Na wyspie mieszkał diabeł, który pilnował skarbów, wykonanych przez czarty, na polecenie mistrza Twardowskiego. Ale gdy mistrz uciekł na kogucie, na Księżyc, a bagna wyschły, diabły postanowiły ukryć skarby na wzgórzu św. Bronisławy. Nie było to łatwe, gdyż skarbów było wiele, a letnia noc trwa krótko. Nie zdążyły przenieść całego skarbu. Zapiał kogut, oznajmiając nadejście poranka. Czartom nie pozostało nic innego jak ukryć skarb pod małym, drewnianym mostkiem, gdzie leży do tej pory. Diabły pilnują, by nikt go nie wykradł i straszą przechodniów, którzy chodzą nocami w okolicach mostku. Mostek od owego czasu, nazywany jest czarcim, lub – jak się mówi na Salwatorze – diabelskim mostkiem.
/Za „Tygodnikiem Salwatorskim”/
Dalej w górę aleją pomiędzy drzewami, jak to miałem w zwyczju dawnymi czasy, chociaż wtedy odbywało się to bez wysiłku z mojej strony.
Zaraz za pozostałościami bramy fortecznej Kościuszko (jeden z obiektów fortu Kościuszko należącego do zespołu budynków obronnych Twierdzy Kraków) nie wbiegam po schodach w prawo w górę, w kierunku Kopca Kościuszki, ale kontynuuję na wprost Aleją Waszyngtona wzdłuż ulicy Wodociągowej.
Dobiegam do miejsca, gdzie aleja spacerowa przecina ulicę skręcającą ostro w prawo w kierunku zabudowań fortu i wkraczam na Sikornik.
Koniec części czwartej
No piękne, lubię takie teksty i tak mi się jakoś skojarzyło po tym Salwatorskim “majeniu” słowo Krakauer i Kornhauser coś może ze Szwejka a może nie. Czemu to nie mnie przytrafiły się takie miłe przeżycia tylko autorowi, chociaż ja z kolei wychowałem się w cieniu Habsburgów żywieckich i do podstawówki chodziłem z obecnym burmistrzem Antkiem Szlagorem strasznie uperdliwym wówczas młokosem.
pozdrawiam jako aromatyczny AROMAT,
Włodek