W brudnym świcie smutnych miast
pełnych wiatrów bezlitosnych
mignie czasem twoja twarz
jak niepewne mgnienie wiosny.
W przystankowy, zmięty tłum
jakby cisnął ktoś dla żartu
bzu białego bukiet lub
same najszczęśliwsze karty.
/Jan Pietrzak, Nadzieja/
Moja przygoda z Mr Muscle, WC Kaczką i ptaszkiem Kiwi („który but ożywi”) trwała krótko „jak niepewne mgnienie wiosny” z piosenki Jana Pietrzaka. Zupełnie inaczej wyglądało to w poprzedniej korporacji – tam przepracowałem aż siedemnaście mgnień (lat).
Skoro już nawiązałem do słynnego radzieckiego serialu z lat siedemdziesiątych XX wieku, pod tytułem „Siedemnaście mgnień wiosny”, wypada coś więcej o nim napisać i przytoczyć kilka dowcipów o głównym bohaterze, który był Chuckiem Norrisem tamtych czasów (oczywiście po tej biedniejszej stronie Żelaznej Kurtyny).
Pułkownik Maksym Maksymowicz Isajew działa w Berlinie jako tajny agent wywiadu radzieckiego Standartenführer Max Otto von Stirlitz. Przeniknął w szeregi SS i pracuje w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy. Motywem przewodnim filmu jest realizacja zadania jakie Stirlitz otrzymuje z centrali w Moskwie – dowiedzieć się, który z przywódców III Rzeszy próbuje nawiązać rokowania z aliantami zachodnimi w… Szwajcarii. Ma uzyskać dowody, że takie rozmowy się toczą, aby zapobiec zawarciu separatystycznego pokoju pomiędzy hitlerowcami a mocarstwami zachodnimi. Isajew dzięki swojej niebywałej inteligencji, opanowaniu i dużemu szczęściu oczywiście wykonuje zadanie. Nie obywa się to jednak bez przeszkód. Musi zmierzyć się z szefem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy Kaltenbrunerem, który mając wobec niego podejrzenia, zleca jego obserwację, oraz z szefem Gestapo Müllerem.
Stirlitz szedł ulicami Berlina, coś jednak zdradzało w nim szpiega: może czapka-uszanka, może walonki, a może ciągnący się za nim spadochron?
Stirlitz wolnym krokiem zbliżył się do lokalu kontaktowego. Zapukał umówione 127 razy. Nikt nie otworzył. Po namyśle wyszedł na ulicę i spojrzał w okno. Tak, nie mylił się. Na parapecie stały 63 żelazka – znak wpadki.
Dom Stirlitza okrążyli gestapowcy.
– Otwieraj! – krzyknął Müller.
– Stirlitza nie ma w domu! – powiedział Stirlitz.
W ten oto sprytny sposób Stirlitz już piąty raz przechytrzył Gestapo.Gestapo obstawiło wszystkie wyjścia, ale Stirlitz ich przechytrzył. Uciekł przez wejście.
Stirlitz się zamyślił. Spodobało mu się to, więc zamyślił się jeszcze raz.
Koniec żartów, wracam do głównego tematu.
Od początku procesu rekrutacji firma S.C. Johnson stawiała sprawę jasno, że jest to praca czasowa. Potrzebowali kogoś, z doświadczeniem, który szybko ogarnie sytuację w trudnym okresie zmian i restrukturyzacji, ale niestety nie zostanie zatrudniony na stałe. Przewidywano, że kontrakt będzie trwał 6 miesięcy. Finalnie okazało się, że byłem potrzebny nieco dłużej i umowę przedłużono do 24 miesięcy. Z żalem rozstaję się z firmą i z ludźmi, ponieważ było… inaczej niż poprzednio.
Spokojniejsza atmosfera i mniej „śmiertelnych linii” (uwielbiam to dosłowne tłumaczenie angielskiego słowa deadlines) wynikają z rozmiaru firmy i struktury własności, gdyż S.C. Johnson nie jest notowany na giełdzie. Nie jestem psychologiem i nie przeprowadzałem badań, więc nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością, ale ze zwykłej obserwacji wysnułem wniosek, że ma to kojący wpływ na zachowania pracowników i ich przełożonych.
Fragmenty kolejnego akapitu zostały ocenzurowane przez Amerykańską Senacką Komisję Handlu, Nauki i Transportu (U.S. Senate Committee on Commerce, Science and Transportation), ze względu na kluczowe znaczenie zagadnień, którymi się zajmowałem dla żywotnych interesów tej amerykańskiej firmy rodzinnej, założonej w 1886 roku, w Racine, w stanie Wisconsin.
Oprócz usystematyzowanego procesu zamykania miesiąca, █████████████████████, przejrzystego raportowania odchyleń, ███████████████████████████████████████████████████, regularnego monitorowania kosztów wdrożenia europejskiego projektu CLP (Classification, Labeling and Packaging), █████████████████████ i ███████████████████████████, chciałem zostawić po sobie coś zupełnie innego, ale bezpośrednio związanego z atmosferą w biurze (choć może trafniej jest napisać – poza biurem).
***
Pracownicy firm mieszczących się na terenie ZA La Pièce (ZA – zone artisanale) są bardzo uprzywilejowani. 20 metrów od wysuniętego najbardziej na zachód budynku B1, za drogą Route de l’Etraz zaczynają się pola uprawne, ciągnące się dalej na zachód w kierunku Nyon i Genewy. Zgodnie z zasadami płodozmianu, miejscowi rolnicy sadzą na nich różne rośliny: kukurudzę, słonecznik, rzepak, buraki, marchewkę oraz zboże.
Co jakiś czas pojawiają się także sady owocowe.
Niosło raz dziecię wody dzbanuszek
Spotkał je w drodze siwy staruszek,
I rzekł do niego z uprzejmą minką:
Pozwól się napić, dziecinko! –
Dziecina chętnie schyla dzbanuszka,
I napoiła wodą staruszka.Raz koło sadu szła ta dziecina,
Patrzy… z owocem drzewo się zgina:
Jakżeby rada zjeść klika gruszek!
Aż tu wychodzi siwy staruszek:
Ową dziecinę dobrą poznaje
I najpiękniejszych gruszeczek daje.
/Stanisław Jachowicz, Dziecię i staruszek/
Przez malownicze i zadbane pola przebiegają równe jak stół, betonowe ścieżki, którymi rolnicy mogą dojechać do swoich terenów i zadbać o to, żeby były jeszcze bardziej malownicze i zadbane.
Dróżki te idealnie nadają się też do biegania i z zadowoleniem mogę stwierdzić, że używałem ich do tego celu regularnie! Nie robiłem tego sam. Tak się złożyło, że moi koledzy i koleżanki z S.C. Johnson oraz sąsiednich firm, byli bardzo usportowieni. Co istotne, wyższe szczeble zarządzania biegały również bardzo regularnie i udzieliły błogosławieństwa na znikanie na 1 – 1,5 godziny w ciągu dnia pracy. Oczywiście zadania i obowiązki musiały być wykonane z najwyższą starannością, a czas pobytu w biurze odpowiednio wydłużony. Chociaż nie zawsze… Wspominałem już, że piątkowe popołudnia w okresie letnim przeznaczone były na wycieczki rowerowe dla chętnych; niezainteresowani mogli po prostu wrócić wcześniej do domu.
***
Wybiegając z siedziby S.C. Johnson (budynek B3), czy to wyjściem głównym (południowym), czy też tylnym (północnym), kieruję się na zachód. Po około 200 metrach, za ostatnim budynkiem B1, wbiegam nieco w górę na Route de l’Etraz, skręcam w prawo i zaraz w lewo (tak jak wskazują drogowskazy drogi rowerowej), i kontynuuję betonową ścieżką dalej na Zachód…
(Go West) Life is peaceful there
(Go West) In the open air
(Go West) Baby you and me
(Go West) This is our destiny
(Go West) Sun in wintertime
(Go West) We will do just fine
(Go West) Where the skies are blue
(Go West, this is what we’re gonna do)
/Pet Shop Boys/
Dróżka biegnie początkowo równolegle do autostrady Lozanna – Genewa, pod drutami wysokiego napięcia. Po 650 metrach podbiegam lekko w górę, na Route de Gilly i skręcam w prawo w kierunku niedalekich wzgórz. Po 100 metrach skręcam w lewo, znów na betonową drogę rolniczą Sur la Dolle. Nazwa pewnie wywodzi się od szczytu La Dolle, który widać na wprost w niezbyt odległych górach Jura.
Biegnę prosto jak po sznurku, mijam znajdujący się po lewej stronie sklep ogrodniczy i za gospodarstwem z wybiegiem dla koni skręcam w prawo w Chemin du Bois de Beaulieu. Ci, którzy nie zgadzają się z Biffem Tannenem z Powrotu do przyszłości, który nie cierpiał obornika („Je deteste fumier”), mogą zabrać nawóz na własne potrzeby…
Po 160 metrach dobiegam do ważnego punktu trasy, ponieważ tutaj trzeba podjąć decyzję, czy dalszy ciąg treningu będzie w terenie płaskim, czy też pagórkowatym.
Trasa po płaskim (wraz z kilkoma wariantami) jest doskonale znana wszystkim biegaczom z ZA La Pièce. Opiszę trasę mniej używaną, trudniejszą i dziką. Mam nadzieję, że zachęci to moich partnerów biegowych z biura do nowych sportowych wyzwań w terenie górzystym…
– Ale dlaczego pod górkę?! – zajęczała Katastrofa.
– Bo jesteśmy w górach, a w górach tak to już jest, że nie można cały czas schodzić z górki. Czasem wchodzi się pod górkę, ale za to wraca się z górki – wydyszał jednym tchem Pypeć.
/Wojciech Widłak, Pan Kuleczka/
Zostawiam zatem drogę rowerową i skręcam w prawo lekko pod górkę. Przekraczam główną drogę Route de l’Etraz i kontynuuję podbieg mając po prawej stronie koryto wąskiego strumienia, a po lewej krzewy winogron. Za narożnikiem winnicy skręcam w lewo i biegnę prosto aż do ulicy Les Truits, gdzie skręcam w prawo, a następnie znów w prawo, pod górę, w kierunku Vincy, jak pokazuje znak drogowy.
Na końcu Route Sous-Vincy, po lewej stronie znajduje się kościół, który mijam i przekraczając Route de Tartegnin, biegnę dalej w górę po Route de Vincy.
Wreszcie wbiegam do samego Vincy. Droga skręca łukiem w prawo przy okazałym budynku przypominającym dwór – jest to Château de Vincy. Dalej, na skrzyżowaniu skręcam w lewo i zaraz w prawo w kierunku szpitala. Mijam stojącą po prawej stronie fontannę, a następnie kolejny okazały budynek po stronie lewej. Po chwili, przed strumykiem, zostawiam drogę główną i skręcam w lewo, w stromą drogę asfaltową przez las (Chemin des Vaux).
Teraz tylko ja i droga w górę… Cisza… przerywana dźwiękiem krowich dzwonków na łące po prawej stronie… Spokój… (przez 9 miesięcy regularnego biegania minęło mnie na tej drodze maksymalnie 5 samochodów lokalnych mieszkańców). Ja i droga w górę…
Systematycznie wspinam się wyżej i wyżej. Po prawej stronie szemra strumyk Gillière. Nie zbaczam w żadne ścieżki odchodzące z drogi asfaltowej w prawo i lewo (chociaż są to możliwe warianty trasy dla ciekawskich). Po około 600 metrach od początku tej drogi mijam po lewej stronie stację wodociągową (Service des Eaux).
Za budynkiem z 1980 roku nadal prosto, aż do miejsca na pierwszym kilometrze od początku wspinaczki (około 4 km od startu).
Można stąd biec dalej w górę po asfalcie (co czasami robiłem), dzisiaj jednak wybieram ścieżkę w prawo. Przekraczam strumyk i szutrową dróżką (szuter – drobno pokruszone kamienie używane m.in. do wysypywania nawierzchni drogowych), zakręcającą łagodnym łukiem w prawo, dalej wspinam się w górę. Cały czas trzeba systematycznie piąć się coraz wyżej i wyżej. Ścieżka wije się po zalesionych stokach raz na północ, raz na południe.
Wreszcie, po około kilometrze od przekroczenia strumyka (5 km od startu w ZA La Pièce) dobiegam do najwyższego punktu trasy (760 m n.p.m). Roztacza się stąd wspaniały widok w kierunku wschodnim. Na pierwszym planie widać przeciwległy stok i ścieżkę, po której biegnie jakiś facet w zielonej kurtce Mammut Kento DRY Tech Premium, spodniach MTR 201 3/4 Tights, czapce Stollen Beanie i butach MTR 201 Pro Low.
Machamy do siebie! Dziwne, gość mi kogoś przypominał…
Dalej widać Jezioro Genewskie i wreszcie alpejskie szczyty od Rochers de Naye do Dent d’Oche.
Zbiegam kilkadziesiąt metrów w dół i skręcam w prawo, jeszcze bardziej w dół (ścieżka na wprost do góry prowadzi finalnie do jakiejś farmy). Zbiegając w dół zbliżam się do drewnianego szlabanu… Nagłe zawirowanie czasoprzestrzeni przerzuca mnie na jego drugą stronę i wgniata w ziemię. Szybko wstaję, przełykam ślinę, żeby odetkać uszy po nagłym skoku ciśnienia i ruszam dalej w dół. Spoglądam w prawo i widzę jakiegoś faceta w zielonej kurtce Mammut Kento DRY Tech Premium, spodniach MTR 201 3/4 Tights, czapce Stollen Beanie i butach MTR 201 Pro Low wbiegającego na najwyższy punkt trasy, na który przed chwilą sam wbiegałem.
Machamy do siebie! Dziwne, gość mi kogoś przypominał…
Ścieżka tym razem systematycznie obniża się w kierunku wschodnim-południowo-wschodnim. Po deszczu trzeba uważać, bo może być bardzo ślisko. Po jakimś czasie, przy zadaszonych drewnianych ławkach, droga zakręca o 180° w prawo, w kierunku zachodnim-północno-zachodnim.
Za drewnianym szlabanem ścieżka znowu zmienia kierunek na wschodnio-południowy i okazuje się, że ten fragment był kiedyś asfaltowy. Biegnąc w okresie jesienno-zimowym, w dole po prawej można dostrzec dach Hôpital de Gilly. W końcu ścieżka wybiega z lasu.
Biegnąc w prawo dostałbym się do szpitala. Dziękuję, nie skorzystam. Nie polecam też wariantu w lewo w górę, z powrotem do lasu. Sprawdziłem. Trzeba przedzierać się przez krzaki malin, kaleczące łydki, wspinać się stromym jarem, a następnie przejść przez ogrodzenie z drutu kolczastego i przez pastwiska dostać się w końcu do drogi Route de Châtel prowadzącej w dół do Tartegnin. Biegnę zatem prosto w dół wzdłuż winnicy do drogi La Bossenaz i skręcam w lewo. Droga prowadzi stromo w dół i dlatego wyłożona jest karbowanymi betonowymi płytami, żeby samochody nie ślizgały się w czasie deszczu lub w zimie.
Za zakrętem w prawo, mijam znajdujące się po lewej stronie wysypisko śmieci (déchetterie). Kilkanaście metrów niżej skręcam w prawo w Route de Beauregard, a po kolejnych 200 metrach kieruję się w lewo na Rolle.
Rue des Pressoirs prowadzi cały czas w dół przez Tartegnin (nazywane Pays du bon vin), a następnie przez winnice, aż do głównej drogi Route de l’Etraz. Dobiegam do budynku B3 po około 8,2 kilometrach. Przebiegnięcie trasy zajmuje mi około 50 minut, potem jeszcze prysznic i pełen energii zasiadam znów przy komputerze. Znaczy się… zasiadałem.
Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,
Co mnie żywemu na nic… tylko czoło zdobi;
Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,
Aż was, zjadacze chleba – w aniołów przerobi.
/Juliusz Słowacki, Testament mój/
Czesc Daniel,
Swietnie, ze zaczales pisac, a wlasciwie, ze ja zaczelam czytac;-) Usmialam sie setnie, rodzina jednak zostaje w krwioobiegu..;-)….Liczne cytaty kaza brac sie do roboty i nadrabiac zaleglosci w czytaniu i wracac do kultowych pozycji…
Zdjecia piekne, swietnie sie prezentujesz na tle okolicznosci przyrody, podziwiam, za hart ducha!!
Postaram sie bywac regularnie – run Forrest, run!!:-)
Pozdrawiam z Krakowa (dzisiaj tylko 3 razy przekroczona norma zanieczyszczenia powietrza);-)
Dzoana