Pogoda tej zimy najbardziej przypomina jesień. Przez większość dni pada deszcz, niebo jest zachmurzone i nie ma słonecznego, naturalnego źródła witaminy D.
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze…
/Leopold Staff, Deszcz jesienny/
Zatem, kiedy chmury rozstępują się nawet na chwilę, trzeba być przygotowanym i natychmiast ruszać w drogę. Takie rozpogodzenie zastało mnie ostatnio w sobotę, w okolicach mojej własnej trasy blogowej, tzn. biegowej. Najbliższa Ziemi gwiazda pojawiła się na niebie i świeciła pięknie, a parująca leśna ścieżka zapraszała do biegu. Dostrzegłem tego dnia kilka dodatkowych atrakcji wartych opisania i zaprezentowania na zdjęciach…
Tam doliny są bezdenne,
Tam urwiska są kamienne,
Tam są głazy fantastyczne –
Letargiczne – magnetyczne –
I otchłanie – i pieczary –
I olbrzymich lądów jary –
Niepojętych kształtów mary –
Wiekuistych mgieł opary.
Niebotyczne dzikie góry
I bezbrzeżnych mórz lazury,
Mórz, co dyszą bez wytchnienia
Pod błękitem z krwi płomienia.
I jeziora nieskończone,
W martwą wodę skrysztalone,
W martwą wodę lodowatą,
Śnieżnych lilii strojne szatą.
/Edgar Allan Poe, Kraina Snu/
Bardzo dobrze był widoczny głaz La Pierre à Cambot, ponieważ nie ostały się już żadne liście na pobliskich drzewach. Stoły, ławy i miejsca na ogniska czekają na lato i na gości.
Okazało się, że jar Le trou de la Sorcière, którym zbiega się do rzeki La Mèbre, nazywa się tak z powodu, pewnej pani, która mieszka na pobliskim drzewie.
Znając na pamięć wybitne dzieło dominikańskich inkwizytorów Heinricha Kramera i Jacoba Sprengera „Młot na czarownice” (Malleus Maleficarum) bez strachu zbiegłem na samo dno dziury (le trou) i z podniesionym czołem przekroczyłem rzekę.
Wodospad Le Cascade de La Mèbre prezentował się bardzo okazale z powodu dużego poziomu wody.
Biegnąc dalej w nastroju bajkowym przekroczyłem portal mojej wyobraźni i wylądowałem w Kambodży, w świątyni Ta Prohm, gdzie Lara Croft poszukiwała talizmanu dającego władzę nad czasoprzestrzenią.
Mam nadzieję, że moje znalezisko zachęci twórców Tomb Raidera i kolejna część przygód dzielnej Lary powstanie w kantonie Vaud. W tak poważnych kwestiach biznesowych trzeba zdać się na uznane autorytety:
Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona.
/Albert Einstein/
Po kilkuset metrach wróciłem do naszego wymiaru, ale nie przestałem improwizować i zaraz za młynem Le Moulin – Dessus odbiłem w prawo w górę, przez mostek. Dzięki temu odkryłem ciekawy zabytek innego rodzaju i pochodzący z czasów bardziej współczesnych.
Kiedy wróciłem do domu, z nieba zaczęły się lać strugi deszczu. Uff, zdążyłem.
W niedzielę również biegałem w krótkim momencie słonecznej pogody. Tym razem w terenie pomiędzy Epalinges a Chalet-a-Gobet. Miejsce łatwo dostępne z centrum Lozanny (blisko końcowego przystanku metra – Croisette). Dodatkowo mam tam świetną bazę wypadową u znajomych, u których mogę się przebrać, umyć i napić herbaty. Jest to w większości stroma ścieżka leśna, ale momentami styka się z historyczną drogą z czasów rzymskich, którą kupcy przemieszczali się z Lozanny przez Moudon i Avenches w kierunku Berna.
Droga przez Bois de Peccau jest dobrze zachowana dzięki szwajcarskiemu prawu leśnemu, wprowadzonemu w 1876 roku, które skutecznie utrudniło dalsze wylesiania i jednocześnie ochroniło ścieżki prowadzące przez te tereny. Natomiast w obszarach miejskich wiele historycznych ciągów komunikacyjnych padło ofiarą presji na budowę osiedli i nowych dróg.
Ciągła wspinaczka opłaciła się i w końcu dotarłem do miejsca, które przypomina nieco bagna, gdzie po głowach aligatorów skakał James Bond.
Biorąc pod uwagę ostatnie wiadomości ze Stanów Zjednoczonych, nie zdziwił mnie zbytnio fakt, że Bagna Everglades zamarzły, więc dopiero po chwili zorientowałem się, że znów samoczynnie zagiąłem czasoprzestrzeń i przeniosłem się do innego wymiaru. Ale nadszedł moment, żeby wracać i napić się gorącej herbaty, a jak mówiła Ania Shirley:
Najgorsze jednak z tych wyobrażonych rzeczy jest to, że przychodzi chwila, w której trzeba przerwać marzenie, a to bardzo boli.
/Lucy Maud Montgomery, Ania z Zielonego Wzgórza/
Wróciłem do mojej bazy w Epalinges, gdzie zostałem ugoszczony pyszną herbatą Darjeling FTGFOP z pierwszego, wiosennego zbioru. Tajemniczy skrót umieszczony przy nazwie tej odmiany oznacza, że jest to herbata najwyższej jakości, przygotowana z najdelikatniejszych listków, zbieranych ze szczytu pączka. Skrót można też tłumaczyć żartobliwie jako “Far Too Good For Ordinary People”, czyli “Zdecydowanie Zbyt Dobra Dla Zwykłych Ludzi”.
Dodatkowo po wysiłku fizycznym dobrze dla równowagi poćwiczyć mózg (i vice-versa). Zatem rozegraliśmy strategiczną grę „Geniusz”, w której trzeba równomiernie rozkładać siły na wszystkie swoje pionki. Przypomniało mi to współpracę w zespole, a to z kolei od razu skierowało moje myśli do mojego byłego zespołu, w mojej byłej pracy.
Moi koledzy zaskoczyli mnie ostatnio i wywołali wzruszenie, gdyż zaprosili mnie na pożegnalne spotkanie do restauracji w Neuchatel oraz wręczyli pożegnalną kartkę wraz z bonem do sklepu sportowego. Muszę przyznać, że było to miłe i potwierdziło moje obserwacje, że to nie surowce, nie materiały, nie maszyny i nie komputery, ale ludzie są najważniejszym kapitałem przedsiębiorstwa.
Dwie pachnące ginem łzy spłynęły mu wolno po policzkach. Ale wszystko już było dobrze, wreszcie było dobrze; walka się skończyła. Odniósł zwycięstwo nad samym sobą. Kochał Wielkiego Brata.
/George Orwell, Rok 1984/