Po raz kolejny ukończyłem bieg 20 km de Lausanne, a wszystko to dzięki systematycznemu treningowi poprzedzającemu to sportowe wydarzenie. W trakcie przygotowań poznałem nowe, ciekawe miejsca i trasy, między innymi „lisi szlak” wzdłuż rzeki La Vuachère, która wcina się w wapienne skały okolic Lozanny, tworząc malowniczy wąwóz w środku miasta.
Rudy ojciec, rudy dziadek,
Rudy ogon – to mój spadek,
A ja jestem rudy lis.
Ruszaj stąd, bo będę gryzł.
/Jan Brzechwa, Zoo/
Źródła rzeki wytryskują w okolicach Epalinges na wysokości 730 m n.p.m., a ujście do Jeziora Genewskiego znajduje się na wysokości 372 m n.p.m. Długość rzeki to 7 kilometrów, ale trasa jest dłuższa o 1 kilometr, gdyż czasami ze względów bezpieczeństwa oddala się od koryta. Wąwóz jest ważną enklawą dla wielu gatunków roślin i zwierząt, o których można poczytać na 130 tablicach informacyjnych znajdujących się na trasie. Tablice informują także o geologii, historii, architekturze i ciekawostkach związanych z rzeką. Trasa oznaczona jest srebrnymi tropami lisa i pomarańczowo-niebieskimi palikami, więc teoretycznie nie powinno być kłopotów ze znalezieniem drogi, ale czasami trzeba się sporo rozglądać, żeby znaleźć następny drogowskaz.
Dla osób z dziećmi i spacerowiczów polecam kierunek w dół, z Croisettes do Ouchy, natomiast dla sportowców (szczególnie tych przygotowujących się do Lausanne 20km) obowiązkowy jest kierunek do góry. Trasa rozpoczyna się przy gotyckiej wieży na wschodnim krańcu bulwarów Quai d’Ouchy. Prawda jest jednak taka, że wieża ta nie ma nic wspólnego ze średniowieczem – to fałszywka. Na początku XIX wieku, trzech bogatych mieszkanców Lozanny, William Haldimand, Vincent Perdonnet i Charles-Sigismond de Cerjat, rzuciło sobie wyzwanie architektoniczne – zwycięzcą zostałby ten, który zbudowałby najwspanialszą fałszywą ruinę na swoim terenie. Taki dziwny temat konkursu wynikał z romantycznego zachwytu średniowieczem, tęsknotą za cnotami rycerskimi i blaskiem księżyca na zamkowych murach…
Spojrzał: księżyc się zapala
Na Czatyrdachu, i zrenicę słabi
Ogromnym kręgiem, w których nieco róży…
Jakby zjawisko nowe, taki duży.
Witaj mi, gwiazdo! właśnie w tej altanie,
Którą buduję z duchów i rycerzy,
Twoje mi srebrne potrzebne błyskanie;
Czasem twój promień jako miecz uderzy
I przez zieloność do nimf się dostanie
Alabastrowych; nawet do tej wieży,
Gdzie śpi Danae, oczki mrużąc ładne,
Nawet tam deszczem strof lunę i wpadnę.
O! świeć, księżycu!
/Juliusz Slowacki, Beniowski/
Budowlę Vincenta Perdonnet możemy zobaczyć w Parku Mon-Repos, a konstrukcja Charlesa-Sigismonda de Cerjat w Rovéréaz niestety już nie istnieje. Wygrał William Haldimand, właściciel posiadłości Denantou i to właśnie jego wieżę możemy oglądać przy ujściu rzeki La Vuachère.
Biegnę od wieży na północ Avenue de la Tour Haldimand i po około 60 metrach skręcam w lewo w wąskie przejście między ogrodzeniami. Przebiegam przez mostek i wkraczam do Parku Denantou. Zaraz skręcam w prawo na drewniany pomost. Po lewej za drzewami znajduje się park zabaw dla dzieci i Pavillon thaïlandais.
Biegnę dalej w górę, aż do Avenue de Denantou, którą zgodnie z lisimi tropami przekraczam i po chwili skręcam w prawo w alejkę wzdłuż koryta rzeki.
Po prawej mijam duży budynek Zakładu Oczyszczania Miasta (Le Service d’Assainissement), a po chwili Diabelski Mostek. Jest to drewniana, zadaszona konstrukcja, która prowadzi na drugą stronę La Vuachère i dalej do Collège Champittet.
Ja biegnę w lewo, pod górę aż do drewnianego pomostu, który wyprowadza mnie na Avenue de Montchoisi. Przebiegam na drugą stronę ulicy i znajduję srebrne ślady lisa, które wprowadzają mnie wąskim przejściem w żywopłocie między bloki mieszkalne. Z nosem przy ziemi szukam srebrnych znaków i dobiegam do Chemin de Chandieu, która prowadzi aż do wiaduktu kolejowego, pod którym przebiegam. Po drugiej stronie torów przekraczam mostek na La Vuachère i skręcam w prawo w Chemin du Trabandan.
Kierując się w lewo dotarłbym do Office des poursuites du district de Lausanne przy Chemin du Trabandan 28. Jest to urząd który wystawia bardzo ważne w Szwajcarii zaświadczenia, że osoby nie zalegają z płatnościami i nie mają długów (attestation de non poursuite / attestation de solvabilité). Bez takiego dokumentu nie można wynająć mieszkania lub lokalu użytkowego, nie można wziąć kredytu ani założyć spółki.
Poruszam się cały czas na wprost między budynkami, aż docieram bezpośrednio do rzeki i bardzo ładną ścieżką wzdłuż koryta biegnę przez las. Mijam boisko do koszykówki i piłki nożnej, a dalej, między blokami mieszkalnymi wybiegam na Avenue du Léman, przechodzę na drugą stronę i pod wiaduktem kolejowym trafiam na Chemin du Levant. Zaraz za Déchèterie de la Perraudettaz skręcam w lewo w wąską szutrową dróżkę, która po chwili przechodzi w ścieżkę leśną wysypaną trocinami.
Wzdłuż rzeki biegnę aż do Chemin de la Vuachère, skręcam ostro w lewo, w górę, dobiegam do skrzyżowania z Chemin du Levant i skręcam w nią w prawo, w górę (biegłem już tą ulicą wcześniej poniżej obecnej pozycji). Teraz czeka mnie prawdziwa wspinaczka aż do pomarańczowo-niebieskiego słupka, na którym widnieje strzałka nakazująca skręcić w prawo (chemin provisoire). Biegnę chwilę po płaskim, a następnie zbiegam w prawo, w dół przez osiedle aż do ścieżki, która wspina się zakosami w górę trawiastego stoku. Na szczycie warto podbiec do Belvédère de la Gottettaz, z którego roztacza się widok na wschodnią część Jeziora Genewskiego (Haut Lac) i dolinę Rodanu.
Z Belwederu zbiegam w dół, w lewo do Parc de la Gottettaz, po prawej mijam lisa wystruganego z drewna, a po lewej dużą wiatę. Biegnąc dalej po ścieżce wracam w pobliże rzeki i wzdłuż jej koryta i dużego bloku mieszkalnego wspinam się aż do Avenue de Béthusy. Tu La Vuachère chowa się w podziemnym kanale.
Ja, kierując się dalej za śladami lisa, przebiegam obok ronda Chailly i skręcam w lewo w Avenue de la Vallonnette. Biegnę w górę i przy Maison de quartier de Chailly skręcam w prawo. Przebiegam przez plac przed domem kultury, wbiegam pomiędzy drzewa i zbiegam w dół, gdzie ponownie spotykam La Vuachère.
Po przekroczeniu drewnianego mostku, ścieżką wzdłuż rzeki biegnę aż do gospodarstwa rolnego Aebi, w którym można kupić owoce, warzywa, kwiaty, a przed Bożym Narodzeniem choinkę. Obiegam grządki i szklarnie, i trafiam na Avenue Victor-Ruffy, którą zaraz skręcam w prawo i jeszcze raz w prawo.
Zbiegam w dół do Avenue du Temple, skręcam w prawo i po chwili w lewo w Chemin de Champ-Rond, która będzie mnie prowadzić przez około 550 metrów przez cichą dzielnicę willową, znowu z dala od rzeki. Kiedy La Vuachère pojawia się ponownie, przekraczam ją przez mostek i wspinam się po schodkach do parkingu przy Route d’Oron. Srebrne oznakowania trasy przeprowadzają mnie na drugą stronę ulicy, następnie przekraczam przecznicę Avenue de Valmont i skręcam w lewo do lasu. Przebiegam obok budynku, w którym okoliczni mieszkańcy organizują imprezy, na przykład urodziny dla dzieci. Uwaga, nie biegnę prosto, ale skręcam w prawo na drewniany mostek i zaraz za nim w lewo.
Zostaję pogryziony przez psa, którego właścicielka beztrosko puściła bez smyczy. Tracę czas na eskortowanie owej pani do mieszkania i sprawdzenie, czy pies był szczepiony na wściekliznę. Na szczęście był! Dodatkowo pani wypłaca mi 123 miliony dolarów w ramach zadośćuczynienia za traumatyczne przeżycia. Och, chyba mam zwidy spowodowane szokiem, to nie są Stany Zjednoczone. Właścicielka psa po prostu bardzo mnie przeprasza i rozstajemy się.
Zaczyna się lekka wspinaczka po ścieżce wysypanej trocinami. W wąwozie po lewej, rachitycznie sączy się La Vuachère. Dobiegam do miejsca, gdzie strumyk ponownie chowa się pod ziemią, żeby przepłynąć pod autostradą Lausanne Nord.
Stąd dalej w górę i w lewo, a dalej obok boiska szkolnego (nie wbiegam na razie na most nad wąwozem). Dalej po ścieżce przy osiedlu dobiegam do krytej kładki, po której przedostaję się na drugą stronę autostrady. Skręcam w prawo po skosie, obiegam duży blok mieszkalny i skręcam w lewo w Chemin de Praz-Séchaud i po 260 metrach znowu w lewo w Avenue de Valmont. Przebiegam przez mostek nad rowem, w którym teoretycznie płynie nasza rzeczka i docieram do ostatniej tablicy informacyjnej sur les traces du renard.
Stąd biegnę dalej po Avenue de Valmont przy wielkiej łące w lewo w dół. Mijam budynki Lozańskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego (tl) i tunelem pod autostradą dobiegam do grupy wysokich budynków. Przed pierwszym z nich skręcam w lewo w kierunku koryta rzeki La Vuachère. Przebiegam mostem zawieszonym wysoko nad wąwozem (na który poprzednio nie wbiegałem z przeciwnej strony) i zamykam pętlę.
Teraz cały czas biegnę w dół po lisich i swoich śladach aż do La Tour Haldimand. W okolicach Belwederu, gdzie jak już pisałem, roztacza się wspaniały widok na jezioro, dostrzegam na jego dnie jakieś budowle, wieże i baszty oraz tajemnicze cienie przemykające pod powierzchnia wody. A więc to jednak prawda, że starożytne, zatopione miasto istnieje na dnie Jeziora Genewskiego…
A sprawa Jeziora Lemańskiego? Zjechali się korespondenci ze wszystkich zakątków Europy! Zaczęto mówić, ze zatopione miasto powstało w czasach opisanych w De bello galico, kiedy jezioro było tak wąskie, że nie mieszało swoich wód z wodami przepływającego przez nie Rodanu. Miejscowi przewoźnicy wzbogacili się, transportując turystów łodziami na środek jeziora; wylewano do wody olej, żeby lepiej widzieć… Pewien słynny polski archeolog wysłał do kraju artykuł, w którym zapewniał, że dostrzegł na dnie jeziora skrzyżowanie ulic i konny pomnik!
/Umberto Eco, Cmentarz w Pradze/