W moim dzisiejszym tekście nie chodzi tylko o kroki literackie, czyli cykl opowiadań fantastycznych z lat 70-tych, ale o kroki prawdziwe…
…kroki stawiane w dzikich i niedostępnych lasach oraz bezdennych i ciemnych dolinach w okolicach Lozanny. Chociażbym tymi ciemnymi dolinami biegał, zła się nie ulęknę, pomimo tego, że będzie to kontynuacja Ścieżki Zboczeńca…
Tam doliny są bezdenne,
Tam urwiska są kamienne,
Tam są głazy fantastyczne –
Letargiczne – magnetyczne –
I otchłanie – i pieczary –
I olbrzymich lądów jary –
/ Edgar Allan Poe, Kraina snu/
***
…zatem wybieram bramkę numer… trzy.
Ze Stand de Volson biegnę prosto, tak jak prowadzi droga, w kierunku północno-wschodnim. Częściowo wykorzystuję ścieżkę dydaktyczną, utworzoną przez miasto Pully nie tak dawno temu. Zaraz skręcam w lewo i pochylając się w biegu, żeby nie zostać postrzelonym przez pociski mogące nadlatywać ze strzelnicy, prę dalej naprzód; nie skręcam w prawo na łąkę, jak sugerują „salamandrowe” znaki ścieżki dydaktycznej (pozostawiam ją na powrót).
Rachityczny asfalt szybko się kończy i biegnę po szutrowej ścieżce. Przebiegam obok „Schrödingerowskiego pudełka na kota”, w którym, zgodnie z zasadami fizyki kwantowej, ów kot jest jednocześnie żywy i martwy (tak mi się skojarzyło z „krokami w nieznane”, kiedy zobaczyłem ten drewniany sześcian). Po chwili, przy niewielkiej polance, spotykam strumień La Paudèze. Po lewej stronie ścieżki dostrzegam przykładowe rodzaje skał występujących w okolicy wraz z opisami.
Ścieżka dalej wiedzie w górę. Dobiegam do mostku, nad strumieniem La Chandelar, który jest dopływem La Paudèze.
Znów rozwidlenie szlaków. W lewo, w górę strumienia, ścieżka prowadzi do l’Arbre classé („sklasyfikowane drzewo”, a cóż to może znaczyć?) i Monts de Pully, a w prawo, między innymi do Signal de Belmont i Moudon. Podczas mojej pierwszej wycieczki biegowej w te okolice, traktowałem te szlaki jako osobne trasy. Teraz już wiem, że jest możliwość ich połączenia i zaliczenia interesującej pętli, żeby nie wracać tą samą drogą. Takie podejście podyktowane jest moim Kodeksem Biegowym:
- Biegać po ścieżkach, a nie po asfalcie,
- Biegać po górach i pagórkach, a nie po płaskim terenie,
- Nie wracać tą samą drogą,
- Biec, truchtać lub iść, ale zawsze do przodu,
- Na koniec najważniejsza rzecz – kodeks to tylko zbiór wskazówek, o czym już kiedyś wspominałem, cytując kapitana Barbossę (The code is more what you’d call “guidelines” than actual rules).
Zatem na przykład w… prawo. Po 65 metrach w lewo, zgodnie z „turisme pedestre”.
Można tu pobiec trochę dalej prosto, około 150 metrów, a po chwili w prawo w dół, ścieżką wysypaną trocinami, aż do drewnianego „belwederu”, z którego roztacza się widok w dół doliny La Paudèze i w kierunku Alp wznoszących się po drugiej stronie Jeziora Genewskiego.
W dole widać też Stand de Volson i budynek strzelnicy. Biegając tutaj trzeba uważać, żeby nie nadepnąć na jednego z okolicznych mieszkańców, o których informują rożne mądre tablice.
Po chwili przez mały mostek i w górę po drewnianych schodkach, do zakrętu drogi Boulevard de la Fôret, którą ostrożnie przekraczam aby biec dalej w górę, po asfalcie Chemin du Bois-Trépay. Po 350 metrach przebiegam pod zawieszoną wysoko na betonowych filarach autostradą numer 9. Dalej w górę, wzdłuż płynącego w wąwozie strumienia. Po kilkuset metrach droga zakręca w lewo na południowy zachód, ale ja skręcam w prawo w szutrową ścieżkę, która prowadzi jeszcze bardziej pod górę.
Ścieżka wypłaszacza się, dobiegam do słupka z drogowskazami i skręcam w prawo, w kierunku Signal de Belmont. Biegnę prosto przed siebie i tym razem nie skręcam w prawo w dół po schodkach, gdzie po przekroczeniu strumienia trasa prowadzi do wspomnianego przed chwilą Signal de Belmont.
W końcu docieram do miejsca, gdzie strumień zamyka dalszą drogę. Oczywiście przeskakuję przez strumień i badam możliwość dalszego biegu, ale uznaję, że to rzeczywiście tutaj znajduje się naturalny koniec tej trasy. Zatem czas wracać…
Początkowo po swoich śladach, aż do drogowskazu, przy którym wbiegłem na tę ścieżkę po szutrowym podbiegu. Teraz w prawo, w kierunku Trois Chasseurs; nie wracam na razie do Pully, żeby się, jak już wiecie, nie powtarzać.
Po 300 metrach skręcam w prawo, tak jak pokazuje żółta strzałka i po asfaltowej ścieżce biegnę w kierunku głównej drogi Route de Chenaule, gdzie skręcam w lewo w kierunku La Rosiaz i Pully. Przebiegam nad znaną już autostradą numer 9 i wraz z drogą skręcam w prawo (w lewo ścieżka prowadzi do małego cmentarza). Kiedy widzę przed sobą parking pod lasem, zostawiam Route de Chenaule, która skręca w lewo i przebiegam na wprost przez parking do lasu.
Zaraz w lewo, w górę, po szutrowej nawierzchni, w ścieżkę zdrowia, po której biegnę teoretycznie „pod prąd”. Dobiegając na szczyt (693 m n.p.m), po lewej stronie, w przesiece, widzę Alpy, znajdujące się po drugiej stronie jeziora. Teraz znów w lewo, po wciąż obniżającej się dróżce. Po 770 metrach od momentu, kiedy wbiegłem na ścieżkę zdrowia, dobiegam do rozwidlenia, na którym kieruję się w lewo, ostro w dół, aż do ważnego punktu orientacyjno-krajoznawczego.
Droga przechodzi przez bramę skalną, której lewa strona pokryta jest plątaniną korzeni. Korzenie należą do drzewa, z którego okoliczni mieszkańcy są bardzo dumni i dlatego nazwali je l’Arbre classé. Znając kontekst, mogę teraz użyć tłumaczenia logiczno-poetyckiego, zamiast dosłownego, czyli po prostu „pomnik przyrody”. Rzeczywiście, ładnie to wygląda i zgodnie z tematem „kroków w nieznane” kojarzy mi się z Larą Croft…
Oficjalny szlak skręca w lewo tuż za skalną bramą, ale można pobiec jeszcze prosto w dół w celach kilometrowo-krajoznawczych, aż do drewnianego pomostu zawieszonego nad korytem strumienia.
Byłem…, widziałem…, więc od razu w lewo, w dół w kierunku dna wąwozu i płynącego tam strumienia La Chandelar. Trasa jest teraz prosta pod względem orientacyjnym, gdyż prowadzi cały czas w dół strumienia. Jest jednak bardzo urozmaicona, ponieważ „w dół strumienia” czasami oznacza wspinanie się, a czasami zbieganie po stromych stokach, schodkach i drabinkach.
W końcu dobiegam do znanego mi już mostku, przy którym rozważałem, czy trasy w lewo i prawo są osobnymi trasami, czy też można je połączyć i zastanawiałem się co może oznaczać l’Arbre classé.
Dla urozmaicenia drogi powrotnej, biegnę prosto, a nie skręcam w prawo na mostek, przez który jakiś czas temu tu przybyłem. Po 65 metrach dobiegam do znaku, który poprzednio poprowadził mnie w lewo, w górę. Teraz skręcam w prawo, w dół, tak jak pokazuje „salamandrowy” znak ścieżki dydaktycznej.
Dla pogłębienia wiedzy przyrodniczej, obracam strony drewnianych „książek”, które tłumaczą, jak wyglądają i nazywają się miejscowe drzewa i krzewy, po czym dobiegam do betonowego mostku i zaraz za nim zbiegam w lewo, na łąkę. Przez łąkę biegnę zygzakami i co jakiś czas padam na brzuch, uchylając się znów przed przytłaczającym ogniem z okien strzelnicy…
Tuż przed strzelnicą skręcam w lewo i dobiegam do znaku, z pod którego wyruszyłem na moją trasę w (nie)znane.
Dobrze jest osiągnąć cel podróży, ale to właśnie podróż liczy się najbardziej
/Ursula K. Le Guin, Lewa ręka ciemności/