A jesień była piękna tego roku… i bardzo intensywna jeżeli chodzi o bieganie. Wiecie już o Swiss Iron Trail (42,7 km) oraz Trail Dents du Midi (57 km).
Nie wspominałem jeszcze o biegu Morat-Fribourg (17,7 km). Jest on organizowany od 1933 roku na pamiątkę zwycięstwa wojsk szwajcarskich nad Burgundczykami w roku 1476. Legenda mówi, że po wygranej bitwie, jeden z żołnierzy, podobnie jak jego słynny poprzednik spod Maratonu, przebył bardzo szybko odcinek z Morat do Friburga (około 17 km). Po dotarciu do miasta, zdążył tylko wykrzyczeć słowa: Zwycięstwo, zwycięstwo!, po czym padł martwy na ziemię. Wygrana ta przybliżyła Szwajcarów do zakończenia wojny z Burgundią, a oni sami, dzięki znakomitej piechocie stali się poważną siłą militarną w Europie. Wielkie łupy zdobyte w obozie przeciwnika można do dziś podziwiać w Muzeum Historycznym w Bernie.
Mgłą owiany (DOSŁOWNIE!) był mój bieg z Thyon na tamę Grande Dixence (16,35 km). Zaczęła ona działać w roku 1957 i nadal jest najwyższą tamą grawitacyjną na świecie (285 metrów). Zbiera wodę z 35 lodowców w kantonie Valais, od Mattertal (region Zermatt) do Val d’Hérens.
W zależności od zapotrzebowania na energię elektryczną, woda spiętrzana przez tamę może zasilać trzy podziemne elektrownie (w Nendaz, Fionnay i Bieudron) o łącznej mocy 2000 MW i maksymalnej produkcji rocznej ponad 2 miliardy kWh. Po przejściu przez turbiny, woda spływa do Rodanu.
Tamę można zwiedzać w środku, od połowy czerwca do końca września. Wraz z przewodnikiem pokonuje się niewielką część z 32 kilometrowej sieci tuneli i szybów kontrolnych. Wycieczka zajmuje około godziny.
Trasa biegu wiodła zachodnimi stokami Val d’Hérémence,u podnóża szczytów wznoszących się na ponad 3000 metrów, aż na koronę tamy, na której znajdowała się meta. Od początku do końca biegu lało jak z cebra! Strugi wody zalewały szczyty, doliny i trasę. Na szczęście miałem ze sobą moją biegową kurtkę Mammut Kento DRYtech Premium. Dzięki temu, chociaż górna część mojego ciała pozostała sucha. Membrana DRYtech Premium okazała się całkowicie wodoodporna (według specyfikacji może zatrzymać 20 000 mm słupa wody) i wiatroodporna. Z drugiej strony, moje pracujące na najwyższych obrotach ciało, mogło spokojnie pozbywać się nadmiaru pary wodnej, czyli mówiąc prozaicznie – potu (przepuszczalność pary wodnej w materiale DRYtech Premium wynosi 20 000 gramów / m2 / 24 godziny). Dodać też muszę, że kurtka jest bardzo lekka (365 gramów), a po złożeniu zajmuje niewiele miejsca.
Uczestniczyłem też w organizowanym po raz pierwszy w tym roku Semi-marathon de la Côte (21,1 km), który prowadził z Allaman (gdzie znajdują się między innymi outlety sportowe i IKEA) do Nyon (będącego siedzibą UEFA). Trasa przebiegała przez Rolle, gdzie swoje biura ma moja obecna firma, SC Johnson. W związku z tym biegłem we wściekle pomarańczowej koszulce z logo Mr Muscle na plecach.
Ponieważ biały fartuch laboratoryjny może wydawać się Wam niespójny z „mięśniową” nazwą produktu, spieszę z wyjaśnieniem, że „Pan Mięśniak” jest super naukowcem posiadającym dar łączenia siły i… inteligencji.
Pewnego dnia trzech mężczyzn zostało zablokowanych w windzie. Bokser, karateka i… analityk finansowy.
Bokser pewny siebie powiedział:
– Odsuńcie się, jednym ciosem mojej pięści rozwalę drzwi windy i uratuję nas.
Z całych sił uderzył w drzwi. Nic nie zdziałał, tylko połamał sobie palce.
Wtedy karateka rzekł:
– Jednym kopnięciem wybiję te drzwi i wydostanę nas na zewnątrz.
Z okrzykiem na ustach wykonał kopnięcie mae-geri i… skończył z pękniętą stopą.
Wtedy chudy i zgarbiony analityk finansowy, noszący na nosie okulary o szkłach jak denka od butelek, nic nie mówiąc uderzył głową w drzwi windy, które z hukiem wyleciały na zewnątrz. Odwrócił sie do dwóch połamanych mięśniaków i powiedział:
– Trzeba mieć siłę w głowie, a nie w mięśniach.
Dlatego dla szybkiego treningu inteligencji, proponuję zagadkę:
Odpowiedź na końcu artykułu.
Trasę półmaratonu przebiegłem w 1 godzinę i 54 minuty, ustanawiając tym samym swój nowy rekord.
W przypadku kolejnego biegu w jesiennym kalendarzu, czyli Maratonu Lozańskiego (42.195 km), nie udało mi się pobić mojego poprzedniego wyniku, gdy biegłem mój pierwszy maraton z Nicei do Cannes w roku 2010. Nic to!
I po złych zbiorach trzeba siać.
/Seneka/
Po 26 października 2014, kiedy to wbiegłem na metę pod Muzeum Olimpijskim w Lozannie, w czasie 4 godzin i 30 minut, przyszedł wreszcie czas na odpoczynek. Cóż to byłaby jednak za przyjemność, gdybym odpoczywał w bezruchu.
Biegać, skakać, latać, pływać,
W tańcu, w ruchu wypoczywać.
/Jan Brzechwa, Akademia Pana Kleksa/
Zatem już w 3 dni później ruszyłem na trasę…
On the road again
Just can’t wait to get on the road again
/Willie Nelson, On The Road Again/
Pobiegłem do Ouchy kontemplować Jezioro Genewskie i „opoki skalne” na drugim brzegu. Tak przy okazji, nie tylko włoska Sardynia chce dołączyć do Konfederacji Szwajcarskiej, o czym pisałem w artykule Castelmola błyszczy jeszcze wyżej…, ale także graniczący przez Lac Leman francuski departament Haute-Savoie. W sumie jest wielu kandydatów, którzy chcieli by dostać się do jednego z najlepszych krajów na świecie. W rankingach jakości życia, przeprowadzanych przez różne instytucje, Szwajcaria zawsze zajmuje miejsce w czołówce.
Regiony, które chcą oddzielić się od obecnej ojczyzny i dołączyć do Konfederacji Szwajcarskiej:
- Sardynia (Włochy)
- Lombardia (Włochy)
- Południowy Tyrol (Włochy)
- Haute-Savoie (Francja)
- Franche-Comté (Francja)
- Vorarlberg (Austria)
- Badenia-Wirtembergia (Niemcy)
Mieszkańcy Szwajcarii, korzystają z fantastycznej infrastruktury transportowej, niższych podatków; radują się przyrodą, czystością i porządkiem. Ilość placów zabaw i obiektów sportowych w jednej dzielnicy jest tak duża, że można by spokojnie obdzielić duże polskie miasto. W każdej wiosce jest boisko, kort tenisowy i hala sportowa.
Przede wszystkim jednak, ludzie czują się tu BEZPIECZNIE!
Z portu pobiegłem bulwarami na wschód. W okolicach Muzeum Olimpijskiego wyprzedziłem dwie Muzułmanki w nikabach, które biegły razem z instruktorką fitness. Nauczycielka w przeciwieństwie do swoich klientek miała taki strój sportowy, który więcej odsłaniał niż zasłaniał…
Kiedy je mijałem, usłyszałem, że nauczycielka tłumaczyła po angielsku, jak powinny pracować ręce w czasie biegu. Zastanawiam się, czy one mogły by tak swobodnie biegać w Arabi Saudyjskiej, Iranie czy Afganistanie…
Moja wizyta w Davos z okazji wspomnianego wcześniej Swiss Iron Trail, przyniosła dowód na to, jak przyjaznym i bezpiecznym krajem jest Szwajcaria także dla wyznawców Prawa Mojżeszowego. W tym samym czasie co trail, odbywał się w kurorcie zjazd ortodoksyjnych Żydów i na ulicach było ich więcej niż tubylców i turystów razem wziętych. W czarnych strojach i z wielkimi okrągłymi kapeluszami na głowach (przypominającymi kręgi szwajcarskich serów) spacerowali sobie bezpiecznie po głównej ulicy Promenade Strasse i nie musieli się chować pod „Żelazną Kopułą” („Iron Dome” – system obrony przeciwrakietowej Izraela).
Przy okazji wojennej dygresji w tym zdecydowanie pokojowym artykule, polecam kolejne ćwiczenie mózgu – jak ustawić 10 żołnierzy w 5 rzędach po 4? Tak, jak poprzednio, odpowiedź na końcu artykułu.
Szwajcarzy chcą żeby ich kraj pozostał nadal spokojny, bezpieczny i czysty. Jest to jak najbardziej zdrowy i naturalny odruch. Każdy chce chronić cenne rzeczy, które posiada. A ten mały, alpejski raj i jakość życia w nim są bardzo cenne dla jego mieszkańców.
Kiedy Szwajcaria znalazła sie w strefie Schengen, zaczęli zjeżdzać się ludzie z całej Europy, a nawet z całego świata i jakość życia zaczęła się powoli, ale systematycznie obniżać. Nie można zostawić roweru pod domem, bo zostanie ukradziony, a jeszcze kilkanaście lat temu Szwajcarzy w ogóle nie zamykali domów i samochodów! Nie można już jak dawniej przejść przez ulicę, mając pewność, że kierowca zatrzyma się na pasach. Trzeba też patrzeć pod nogi, żeby nie wdepnąć w psią kupę. A przecież na każdym rogu są kosze na śmieci z torebkami na psie odchody – odpowiednia infrastruktura istnieje w całym kraju. Wystarczy kilka sekund, żeby wziąć torebkę, schylić się i wyrzucić do kosza to, co nasz pupil zrobił. To jednak nie zależy ani od infrastruktury, ani od zwierząt – to zależy od wychowania człowieka i kultury kraju z którego pochodzi.
Przybyli ludzie, którzy nie chcą pielęgnować tych wszystkich pozytywnych elementów występujących naturalnie w krajobrazie Szwajcarii, ale przywożą tu „dziadostwo”, od którego przecież uciekli ze swojego kraju. Jest ich oczywiście mniejszość w całej grupie imigrantów, ale jak to bywa z tego typu „czarnymi owcami”, są bardzo widoczni. I przez te „czarne owce” Szwajcarzy zaczynają się bać…
Strach to ciemna strona Mocy. Strach wiedzie do gniewu, gniew do nienawiści, nienawiść prowadzi do cierpienia. Czuję w tobie wielki strach…
/Mistrz Yoda do młodego Anakina/
Zostawiłem za sobą idealnie zadbany Park Olimpijski, w którym można podziwiać całkiem sporą kolekcję rzeźb, między innymi zmarłego niedawno (06.10.2014) polskiego artysty Igora Mitoraja.
Jego prace, często gigantycznych rozmiarów, stoją w reprezentacyjnych punktach wielu miast – m.in. w Paryżu, Rzymie, Mediolanie, Londynie, a także na Krakowskim Rynku.
Dalej, za wieżą La Tour Haldimand przekroczyłem La Vuachère. Fantastyczna trasa Sentier des Rives, zawieszona na platformach i falochronach pomiędzy jeziorem a ekskluzywnymi willami doprowadziła mnie w końcu do Pully. Najlepiej jest tu biegać wcześnie rano lub późno wieczorem, ponieważ w ciągu dnia robi się ciasno od spacerowiczów i biegaczy.
W porcie w Pully jest rozległy plac zabaw ze zjeżdzalniami, huśtawkami, drabinkami i ścianką wspinaczkową. Najważniejszą atrakcją jest jednak „mini train”. Miniaturowe pociągi pokonują 420 metrów po wąskich torach wokół pagórka, na którym ulokowany jest plac zabaw. Pasażerowie wsiadają i wysiadają na miniaturowym dworcu kolejowym, a na trasie przejeżdżają przez cztery miniaturowe przejazdy kolejowe i miniaturowy tunel. Obok mini dworca mieszczą się budki z jedzeniem i lodami. Już nie miniaturowe.
Kierując się dalej na wschód minąłem restaurację Le Restaurant du Port de Pully. Od tego miejsca można biec na dwa sposoby. W okresie letnim, kiedy czynny jest basen i płatna plaża, trzeba biec ulicą Chemin des Bains. W okresie zimowym można biec przy samym brzegu jeziora. Obydwie drogi spotykają się przy ujściu rzeki La Paudèze.
Trasa prowadzi dalej nabrzeżem i dopiero przed Lutry skręca w lewo na Rue Cantonale. Kilkadziesiąt metrów trzeba przebiec chodnikiem przy ulicy i po chwili skręcić w prawo do portu. Za portem – nie uwierzycie – boiska, korty tenisowe, plac zabaw i kawiarenka pod kasztanem.
Pobiegłem dalej w prawo przez Quai Gustave Doret, aż do publicznej plaży na końcu miasteczka, znajdującej się przy Chemin des Bains. Za plażą zaczęła się bardziej dzika i jak dla mnie, najpiękniejsza część trasy.
Po około 750 metrach, za oczyszczalnią ścieków, kończy się trasa nad brzegiem jeziora i droga skręca w lewo na schody prowadzące w górę do Rue Cantonal. W lewo kierunek na Lozannę, w prawo na Vevey i Montreux.
Przede mną rozpościera się widok na położone na stromych stokach winnice Lavaux, obszar wpisany w roku 2007 na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pierwsze szczepy winorośli zasadzili tu Rzymianie, prawdopodobnie mieszkańcy pobliskiej osady… Lousonna. Uprawa na większą skalę i budowa tarasów rozpoczęła się w XI wieku, kiedy na tych terenach pojawili się Benedyktyni i Cystersi. Opactwa zarządzały tymi żyznymi terenami i kształtowały krajobraz budując tarasy i rozwijając sieć dróg, które w większości przebiegają tak, jak to zostało wytyczone w średniowieczu. Obecnie w Lavaux produkuje się trzy apelacje: Calamin AOC, Dézaley AOC oraz Lavaux AOC. Ta ostatnia apelacja dzieli sie na osiem regionów uprawy (Lutry, Villette, Epesses, St. Saphorin, Chardonne, Vevey, Dézaley and Calamin).
Ukształtowanie terenu, w połączeniu z malowniczym krajobrazem, daje możliwość intensywnego treningu biegowego lub rowerowego z widokiem na jezioro, przeciwległy brzeg i wspominane już wielokrotnie mickiewiczowskie „opoki skalne”. Ale to już inna historia i inna trasa, której nie mogę się doczekać…
On the road again
Just can’t wait to get on the road again
Goin’ places that I’ve never been
Seein’ things that I may never see again
/Willie Nelson, On The Road Again/
________________________________________________________________
Odpowiedzi: