Jak na rasowego świra przystało już w tydzień po 91 kilometrowym biegu w Gryzonii, wyruszyłem na górskie szlaki w okolicach Zermatt. Miałem wraz z grupą kilkudziesięciu osób maszerować przez 24 godziny przez góry i doliny otaczające najsłynniejszy szczyt świata.
Mammut 24h Hike to impreza organizowana wspólnie przez Mammuta i Ochsner Sport. Dostać się na nią nie jest łatwo, ponieważ liczba chętnych znacznie przewyższa ilość miejsc. Ja aplikowałem już kilka razy i wreszcie w roku 2015 udało mi się zdobyć miejsce. Rok był to szczególny…
O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju!
Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju,
A żołnierz rokiem wojny; dotąd lubią starzy
O tobie bajać, dotąd pieśń o tobie marzy.
/Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz/
W roku 2015 Zermatt obchodziło 150 rocznicę pierwszego wejścia na Matterhorn, którego dokonał Edward Whymper wraz z towarzyszami. Możecie się dowiedzieć więcej o tym istotnym dla turystyki górskiej wydarzeniu w artykule Zew Matterhornu.
Zbiórka uczestników odbyła się na placu przy dworcu kolejowym w Zermatt (1608 m n.p.m.). Tam dostaliśmy kurtki przeciwdeszczowe Mammut Zermatt Jacket Men, czekolady (a jakże – Toblerone), krem przeciwsłoneczny i wodę. Plecak Mammut Lithium Matterhorn i lampę Mammut T-Trail zawodnicy dostali kilka dni wcześniej do domu. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy i po oficjalnym rozpoczęciu imprezy ruszyliśmy w górę miasteczka, w kierunku wyciągu. Przed nami, częściowo w chmurach, majestatycznie wznosił się Matterhorn…
Razem z nami w marszu uczestniczyli Viktor Röthlin (szwajcarski biegacz, mistrz Europy w maratonie z 2010 roku) oraz Didier Défago (narciarz alpejski, złoty medalista Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Vancouver).
Początek był spokojny, wyjechaliśmy wyciągiem Furi do stacji Schwarzsee (bilety były dostarczone przez organizatorów). Jeziorko Schwarzsee (2552 m) leży w niewielkim zagłębieniu u stóp Matterhornu, a jego powierzchnia jest często bardzo ciemna, nawet czarna i stąd jego nazwa. W ciemnych wodach ładnie odbijają się jasne ściany kapliczki poświęconej Matce Boskiej Śnieżnej („Maria zum Schnee”). Według legendy, kapliczka została zbudowana przez dwóch mieszkańców Zermatt, którzy zgubili drogę we mgle. Przyrzekli, że jeżeli ocaleją, to wybudują kapliczkę. Ocaleli i słowa dotrzymali.
Nasza droga (Hörnliweg) prowadziła w górę ponad brzegami jeziorka w kierunku góry, której nie dało się nie zauważyć. Szliśmy po trasie, którą 150 lat temu przemierzał Edward Whymper i sześciu jego współtowarzyszy.
Do schroniska Hörnlihutte (3260 m) dotarliśmy późnym popołudniem, kiedy słońce chowało się za granią Matterhornu. Organizatorzy zaoferowali różnego rodzaju napoje i sącząc powoli, co kto lubi oglądaliśmy czerwieniejące szczyty Masywu Monte Rosa. Dzień chylił się ku końcowi…
Pierwszy budynek schroniska powstał w tym miejscu w roku 1880 z inicjatywy Swiss Alpine Club. W 1911, tuż obok, miasto Zermatt zbudowało hotel górski (Belvédère). Od tamtego czasu obydwa schroniska działały oddzielnie, co niekiedy powodowało sprzeczki, a także generowało podwójne koszty. Dopiero w roku 1987 wspólną opieką zajęła się ekipa z Belwederu. A w roku 2015, po ponad 100 latach funkcjonowania i z okazji wiadomego jubileuszu, zmodernizowano obydwa budynki i połączono je w jedno.
Dobro powszechne skalą,
Jedność większa od dwóch.
/Adam Mickiewicz, Pieśń filaretów/
Przeróbki zostały tak przemyślane, żeby nowe Hörnlihutte spełniało współczesne wymagania dotyczące ochrony środowiska, bezpieczeństwa, higieny i funkcjonalności. Renowacja w znacznym stopniu przyczyniła się do zmniejszenia oddziaływania budynku na środowisko, w szczególności poprzez wdrożenie ekologicznej gospodarki wodnej, ekologicznej gospodarki odpadami oraz poprawę bilansu energetycznego. Powierzchnie dachowe są wyposażone w moduły fotowoltaiczne do produkcji energii elektrycznej, natomiast na tarasie znajdują się kolektory słoneczne do wytwarzania ciepłej wody.
Kiedy nastała ciemność, ponad nami, na grani Hörnli (Hörnligrat) zapaliły się lampki, które wskazywały trasę pierwszego wejścia na sam szczyt w roku 1865.
Po kolacji Viktor Rothling opowiadał o swoich biegach, treningach i odżywianiu oraz życzył wszystkim dobrej nocy…
…i spało mi się znakomicie mimo wysokości, tylko krótko, ale przecież tak miało być, więc jeszcze przed świtem zszedłem do jadalni na pożywne śniadanie, uzupełniłem zapasy wody w bidonach i dokładnie o 6:00 wyruszyliśmy na 24 godzinną wyprawę.
***
Trasa była ekstremalnie interesująca. Ze schroniska maszerowaliśmy początkowo w dół, naszą trasą z dnia poprzedniego, żeby po jakimś czasie odbić w kierunku Doliny Zmutt, którą jeszcze w połowie XIX wieku wypełniał lodowiec. Do dziś czoło lodowca cofnęło się aż o 2 km.
W restauracji Stafelalp (2200 m) zjedliśmy drugie śniadanie i uzupełniliśmy zapasy (zaopatrzenie na całej trasie było doskonałe). Posileni i pełni entuzjazmu ruszyliśmy w górę doliny, a po kilkuset metrach zaczęliśmy wspinaczkę na jej północną ścianę.
Nie będę opisywał dokładnie dalszej drogi, gdyż jak wiecie, nadal nie mam zegarka z GPS, a poza tym pamiętam resztę trasy jak pokaz widokówek…, kalejdoskop obrazów i emocji…, zmęczenia pomieszanego z endorfinami.
Pogoda dopisała nam rewelacyjnie. Szczyty, lodowce, lasy i ścieżki w okolicach Zermatt zaprezentowały się w całej swej malowniczej okazałości i piękności. Między innymi zdobyliśmy szczyt Mettelhorn 3406 m n.p.m. Wspinaliśmy się na niego przez całkiem spore połacie pokryte śniegiem, a na górze czekał na nas bajeczny widok.
Dwa razy odwiedziliśmy Hotel du Trift (2337), który tego dnia był punktem żywieniowym nie tylko dla uczestników Mammut 24 Hike, ale i dla zawodników biegu Matterhorn Ultraks.
Wieczorową porą zjedliśmy kolację w restauracji Edelweiss (1961 m) i ruszyliśmy na nocną część wyprawy oświetlając drogę lampkami Mammut T-Trail.
Pod koniec trasy usypiałem na stojąco i parę razy zatoczyłem się nieco, ale dzięki kijkom nie wylądowałem na ziemi. Nie zdażyło mi się to tydzień temu w Davos. Może dlatego, że jednak przez krótką część nocy spałem wygodnie w punkcie noclegowym.
Finisz na Gornergrat (3089 m n.p.m.) tuż przed godziną 6 rano przy dzwiękach „We are the Champions” był idealnym ukoronowaniem całodobowego wysiłku.
Potem jeszcze śniadanie, które postawiło mnie na nogi i uzupełniło utracone kalorie, oficjalne pożegnanie, jubileuszowy T-shirt Mammuta (150 Years T-Shirt) i bilet na zjazd kolejką do Zermatt. W taki oto miły sposób zakończyło się 24 godzinne wędrowanie z Mammutem.
Muzo! Męża wyśpiewaj, co święty gród Troi
Zburzywszy, długo błądził i w tułaczce swojej
Siła różnych miast widział, poznał tylu ludów
Zwyczaje, a co przygód doświadczył i trudów!
/Homer, Odyseja/